Discussion:
podpisaliscie juz manifest Kultury Niepodleglej ?
(too old to reply)
kasiakz
2017-09-09 05:18:54 UTC
Permalink
Michał Nogaś: Na początek hasło z encyklopedii. „Obłuda – wada etyczna
związana z fałszywym, nieszczerym, dwulicowym postępowaniem podejmowanym
jedynie ze względu na zewnętrzne formy lub korzyści; przejawem obłudy jest
moralność mieszczańska”. To o tobie.
Zygmunt Miłoszewski: Żonie muszę powiedzieć. Zawsze mnie miała za
mazowieckiego prostaka, a tutaj proszę – moralność mieszczańska. Kto tak o
mnie?
Obłudnikami nazwał Paweł Lisicki wszystkich sygnatariuszy manifestu Kultury
Niepodległej.
– Czytałem. Jesteśmy obłudnikami, ponieważ zbyt mało wśród nas zwolenników
całkowitego zakazu aborcji. Wyjaśniliśmy piórem Andrzeja Saramonowicza, że
nie mamy pojęcia, ilu wśród nas jest zwolenników lub przeciwników aborcji,
ponieważ jako ludzie kultury jesteśmy fanatycznymi wyznawcami wolności
jednostki. Nie pytamy o kolor skóry, wyznanie i nawet – o zgrozo – o
stosunek do aborcji. Pod naszym manifestem i postulatami podpisało się już
ponad 10 tysięcy osób. Zaczynaliśmy od 120.
Znam zaledwie niewielką ich część. Ale wiem, że są w tym gronie osoby o
poglądach prawicowych, tacy, którzy głosowali na PiS, są szaleni lewacy i
ci, którzy do tej pory uciekali z krzykiem, myśląc o podpisaniu
czegokolwiek. A teraz postanowili się zjednoczyć.
Dlaczego dokładnie?
– Nie chcę uciekać w oczywiste ogólniki, że kultura to DNA narodu, dzięki
któremu w ogóle czujemy się Polakami, więc warto byłoby o to trochę zadbać,
do jasnej cholery.
Odkąd pamiętam, postuluję – ja i mnóstwo osób – że Ministerstwo Kultury
powinno być tak naprawdę Ministerstwem Edukacji Kulturalnej, dbającym nie o
artystów, tylko o dostęp do dzieł sztuki. O dotarcie z tymi dziełami do
dzieci, do młodzieży, do mniejszych i większych ośrodków. I groch o ścianę,
a teraz to już w ogóle zamiast Ministerstwa Kultury mamy Ministerstwo
Nabzdyczonej Polityki Historycznej, nawet nie ma z kim gadać. Więc jak się
pojawiła inicjatywa, która ma szansę stać się obywatelskim ministerstwem
edukacji kulturalnej – wskoczyłem do niej na główkę.
Nie wszystkich to przekonuje. We wspomnianym komentarzu można przeczytać, że
jesteś jedną z osób, których portfele zaczęły świecić pustkami. A to
dlatego, że obecny rząd nie chce ich hołubić.
– Po pierwsze, to nieprawda, że nasze portfele są zależne od państwa.
Literatura, muzyka, komiks, gry komputerowe, sztuki plastyczne – to jest
wszystko prywatny biznes. Powstają filmy bez udziału Polskiego Instytutu
Sztuki Filmowej, są komercyjne teatry.
Akcja Kultura Niepodległa. Polscy artyści chcą "mądrej zmiany"
Po drugie, w manifeście i w ośmiu postulatach Kultury Niepodległej, które
łatwo znaleźć w sieci, nie ma ani słowa o tym, że żądamy pieniędzy.
Natomiast postulujemy, aby obywatele – na kształt budżetów
partycypacyjnych – decydowali, jak ich samorządy wydają część pieniędzy na
kulturę. Żeby poczuli się bliżej związani ze sztuką i zrozumieli, że ona
jest o nich i dla nich. Wszyscy działamy w KN społecznie, a jedną z zasad
ruchu jest to, że nasze imprezy mają być darmowe i dostępne dla wszystkich.
Kiedy trzy lata temu odbierałeś Paszport Polityki, zwróciłeś się ze sceny do
prezydenta Komorowskiego i obecnych na sali polityków Platformy.
Powiedziałeś, że mają tupet, skoro przyszli na tego typu wydarzenie w
czasach, gdy państwo ma kulturę w pogardzie. Wiele osób uznało, że jesteś po
ludzku niesprawiedliwy. Teraz przeciwnicy Kultury Niepodległej mówią: „E,
chodzi o to, żeby tacy jak Miłoszewski mogli nadal czerpać korzyści, a
przecież wreszcie nadszedł czas na wyrównanie szans oraz na nową jakość w
kulturze”. W skrócie: dość rządów lewactwa.
– Teza o rozpuszczonej lewackiej kulturze, która chciałaby jeszcze więcej
kasy, by już w nieskończoność na wszystkich scenach świata robić fellatio
gipsowej figurze papieża, jest krzywdzącym i wulgarnym kłamstwem. Mam ochotę
wyć. To policzek wymierzony wspaniałym ludziom, którzy za psie pieniądze –
albo i za darmo, bo nie dostają żadnych dotacji – jeżdżą ze spektaklami po
domach kultury, by dzieci w małych miasteczkach miały jakikolwiek kontakt ze
sztuką. Którzy wbrew rynkowi biorą się do poezji i ambitnej literatury.
Którzy niczym bohaterowie pozytywistycznej prozy na przekór swoim sołtysom i
burmistrzom robią w małych ośrodkach rzeczy piękne i mądre.


3 ZDJĘCIA
Zygmunt Miłoszewski Albert Zawada / Agencja Gazeta
Do niedawna wydawało mi się, że po latach zaborów i wojen, po okupacji i
PRL-u, po tym rozp... pierwszych lat po 1989 roku, w wolnej Polsce doceni
się wreszcie tych, którzy tworzą dziedzictwo dla przyszłych pokoleń.
Straciłeś nadzieję?
– Przynajmniej na jakiś czas.
Kultury nie da się zadekretować, jej synonimem jest wolność. A wolność łączy
się z buntem. Nie można zrobić z kultury przestrzeni posłuszeństwa.
Rozumiem, że my nie musimy się wszystkim podobać. Jesteśmy dziwakami, łatwo
nas szlag trafia, ciągle zadajemy pytania, mnożymy wątpliwości i w dupie
mamy wszystkie majestaty. Ale gdyby poważnie przyjrzeć się, kto stworzył
wspaniały klasyczny kanon, którym tak zachwyca się obecna władza, okazałoby
się, że byli to dziwkarze, narkomani, alkoholicy, szaleni lewacy i totalne
świry. Nie ma kultury grzecznej i posłusznej. Nikt o takich cechach nie
potrafi stworzyć dzieła sztuki, a już na pewno takiego, które przetrwa
pokolenia. A przecież chcemy, by takie powstawały. By prace dzisiejszych
twórców za sto lat znaczyły tyle, ile dziś dla nas znaczą Wyspiański, Prus,
Witkacy, Żeromski, Tuwim.
Nie jesteśmy Polakami tylko dzięki krwi przelanej. Jesteśmy nimi, bo było za
co tę krew w ogóle przelewać. Za to, że ktoś pisał książki po polsku, ktoś
komponował z myślą o Polsce, a Matejko i Gierymski malowali. I dlatego, że
ludzie ryzykowali wolność oraz życie, by te słowa, nuty i te obrazy
pokazywać dzieciom w szkołach.
I myślisz, że minister kultury i dziedzictwa narodowego tego nie wie?
– To ministerstwo od wielu lat pełni funkcję nagrody pocieszenia. Bogdan
Zdrojewski otrzymał je, bo nie załapał się na obronę narodową, Piotr
Gliński, bo nie udało mu się zostać premierem lub ministrem gospodarki.
Jeden i drugi, co mówię z pełną odpowiedzialnością i bez agresji, na
kulturze kompletnie się nie znają. Nie uważam, że to źle, przecież ludzie
mają różne pola zainteresowań. Ja na przykład nie znam się na rolnictwie.
Natomiast oni nie znają się na kulturze.
Przyznam się, że miałem jeszcze jakąś nadzieję co do poczynań pana ministra,
gdy zdecydował o zakupie kolekcji Czartoryskich.
Dlaczego?
– Kolekcja tak istotna dla pamięci narodowej nie powinna być w rękach
prywatnych, jeśli nie musi. I jedynie państwo ma środki, by ją konserwować i
odpowiednio udostępniać.
Ale po jednym z wywiadów ministra Glińskiego straciłem nadzieję. Nawet nie
dlatego, że powtarzał te brednie o tworzeniu nowych elit, jakby je można
było produkować w fabryce, tylko dlatego, że dziennikarka, już pod sam
koniec rozmowy, zadała ministrowi tak zwane pytanie pomocnicze, ocieplające
wizerunek. Zapytała: „Co pana urzekło w kulturze w ostatnim czasie?”. I tu
pan minister wymienił amerykański film familijny „Jak zostać kotem”, który
miał premierę rok wcześniej.
Minister polskiej kultury! Opiekun tego wspaniałego żywiołu! Teatru, który
jest na świecie punktem odniesienia. Kina święcącego triumfy na
najważniejszych festiwalach. Literatury tłumaczonej na wszystkie języki.
Genialnych reportaży, grafik, komiksów, gier komputerowych! A pana ministra
ujął ubiegłoroczny amerykański film o kocie.
Wiesz, wszystkie te rozczarowania związane z polityką kulturalną narastały
od lat. A my jak ofiara przemocy domowej ciągle mieliśmy nadzieję, że tym
razem będzie inaczej. Sam pamiętam, jak dwa lata temu kłóciłem się z żoną –
reżyserką teatralną i wykładowczynią na Akademii Teatralnej – że w
przeciwieństwie do poprzedników PiS przynajmniej akceptuje istnienie jakiejś
kultury, że rozumie jej znaczenie, że będzie z kim rozmawiać.
Cóż powiedzieć, myliłem się, no ale byli też tacy, co widzieli w Andrzeju
Dudzie szansę na męża stanu ponad podziałami. I kiedy okazało się, że z
bycia nikim awansowaliśmy dla odmiany na wrogów publicznych – coś w nas
pękło. I uznaliśmy, że trzeba stworzyć kulturalne państwo podziemne.
To jak sobie wyobrażasz politykę kulturalną?
– Ja bym chciał usłyszeć komunikat: idźcie i twórzcie, jesteśmy z wami. Nie
interesuje nas, czy chcecie zrobić musical o siostrze Faustynie, czy o
lewicowym działaczu przedwojennym – ale skoro robicie to za publiczne
pieniądze, macie obowiązek zaprezentować wasz musical w dziesięciu
okolicznych szkołach. Tak by każdy mógł zobaczyć i później dyskutować.
Kultura Niepodległa: ruch sfrustrowanych "lewackich" artystów? Nie,
chodzi o to, by poczuć się w kraju jak u siebie [SOBOLEWSKI]
Ten rodzaj myślenia w ogóle nie występuje. W Polsce władza chciałaby
zadekretować kulturę, wskazać jej właściwe rozumienie – głównie, rzecz
jasna, jako starannie wyselekcjonowane i odprasowane dziedzictwo. A my
prosiliśmy tylko o dialog i przestrzeń do rozwoju. O szacunek, nawet jeśli
się różnimy. Czy to zbyt wiele? Urzędnicza buta sprawiła, że Teatr Polski we
Wrocławiu został zniszczony, możemy to już dziś powiedzieć. To, co się
obecnie dzieje wokół Narodowego Starego Teatru w Krakowie – zaskakujące
wyniki konkursu, a teraz publiczne pranie brudów między nowym szefem i
niedoszłym dyrektorem artystycznym – jest bardzo niepokojące.
Lub co się nie dzieje...
– W Polsce działa około setki teatrów instytucjonalnych. Czy ma je spotkać
podobny los? To sceny o bardzo zróżnicowanym repertuarze, które niezgodnie z
prawdą nazywa się lewackimi. Dominująca większość jest konsekwentnie
konserwatywna. Wystawiają szekspirowsko-zapolskie klasyki, mieszczańskie
komedie. Sztuk eksperymentalnych, poszukujących, wyznaczających nowe drogi
jest mniej, niż się sądzi. I co? Zlikwidujemy wszystkie, gdzie ktoś pokazał
cycki? Powiedział „kurwa”? Pokazał księdza w krzywym zwierciadle? Tak trudno
zrozumieć, że jeden dyrektor może na jednej scenie szokować, a na drugiej
uprawiać zachowawczy teatr? I że to świadczy jedynie o jego talencie?
W nazwie waszego ruchu znalazło się słowo, które w ostatnich latach jest
elementem gry politycznej.
– Zacznijmy od tego, że „niepodległa” to nasze słowo.
Niepodległość oznacza wolność buntu, myślenia i zadawania pytań. Polska
niepodległość należy do ludzi wiecznie niepokornych, nieposłusznych i
bitnych. Nie do tych, którzy oczekują ślepego posłuszeństwa, potakiwania i
czapkowania.
Poza tym tak się złożyło, że zebraliśmy się, ogłosiliśmy manifest i
rozpoczęliśmy pracę w konkretnym momencie. Nieco ponad rok przed setną
rocznicą odzyskania niepodległości. Co jest doskonałą okazją, by
przypomnieć, że Polska stała się niepodległa, bo w jednej ręce trzyma miecz,
a w drugiej - wieczne pióro. Że za odzyskaniem przez nasz kraj wolności stoi
również wysiłek artystów, nauczycieli, ludzi, którzy nie rzucali się na
barykady, ale dbali, by dziedzictwo narodu przechodziło z pokolenia na
pokolenie.
Chcecie urządzić obywatelskie obchody 100-lecia niepodległości.
– Tworzymy, nazwijmy to roboczo, latający uniwersytet niepodległości. Żeby
opowiadać o jej bohaterach.
Na przykład o kim?
– Mogę mówić za siebie. Ja chcę w podróż po Polsce zabrać Bolesława Prusa.
Ale nie autora „Lalki”, tylko pełnego pasji lewicowego publicystę, który nie
ustawał w walce o lepsze społeczeństwo. Chętnie bym opowiedział o „Wzgórzu
Błękitnego Snu” Newerlego, tak wspaniale pokazał polski los ludzi uwikłanych
w walkę o niepodległość. Właśnie skończyłem pisać książkę, która rozgrywa
się w alternatywnej wersji lat 60., kiedy prezydentem jest Eugeniusz
Kwiatkowski. Znamy go tylko jako faceta od Gdyni, a to niezwykła biografia.
O nim też bym opowiadał, bo to mój model patriotyzmu, taki, co sprawia, że
się dla ojczyzny zasuwa dziesięć godzin dziennie, zamiast raz na pół roku
deklarować, jak chętnie by się za nią umarło.
O czym ta nowa książka będzie?
– O Polsce. Jak zawsze...
Czy naprawdę wyobrażasz sobie istnienie Obywatelskiej Rady Kultury powołanej
na mocy ustawy i opiniującej kandydata na stanowisko ministra kultury? To
jeden z ośmiu postulatów Kultury Niepodległej.
– Znam ten argument, że przecież lekarze nie mają wpływu na to, kto zostanie
ministrem zdrowia, nikt nie pyta nauczycieli, kto będzie ministrem edukacji,
i nikt nie pyta sędziów, kto powinien zostać ministrem sprawiedliwości.
Sędziów zresztą nikt już o nic nie pyta. Ale kultura jest dziedziną
wyjątkowo delikatną, dobrze by się stało, gdyby zarządzał nią urzędnik
znający jej specyfikę. Mam już dość sytuacji, w której moim ministrem
zostaje ktoś z przypadku, bo „prawdziwego” resortu dla niego zabrakło.


3 ZDJĘCIA
Zygmunt Miloszewski fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta
Obywatelska rada powinna również współpracować z władzami przy tworzeniu
planu działań edukacyjnych. Chodzi o znalezienie sposobu na to, by już w
przedszkolach uczyć obcowania z kulturą – także współczesną.
Kto miałby tę radę powoływać?
– Stowarzyszenia twórcze, animatorzy kultury, ludzie zajmujący się promocją
wydarzeń artystycznych. Powinna powstawać oddolnie, trochę podobnie, jak to
się dzieje w przypadku Rady Działalności Pożytku Publicznego.
Ale to by oznaczało, że musimy dożyć czasów, w których politycy nie traktują
ludzi kultury jak ozdóbek do przedwyborczego zdjęcia.
– Są dwie możliwości. Pierwsza: doczekamy władzy, która doceni kulturę i jej
twórców. Druga: pod szyldem Kultury Niepodległej środowisko zjednoczy się i
stanie się tak silne, że rządzący nie będą mieli innego wyjścia, jak tylko
dojść do wniosku, że bliska współpraca jest potrzebna.
Zjednoczenie ludzi kultury to bardzo optymistyczna wizja.
– Jak większość chciałbym żyć w idealnym świecie, w którym przy Krakowskim
Przedmieściu urzęduje mądry polityk, w którym funkcjonuje mądra ustawa o
zarządzaniu instytucjami kultury i działa sprawny samorządowo--centralny
system wsparcia. Nie musiałbym wtedy chodzić na zebrania, siedziałbym w domu
i pisał książki. Ale takiego świata nie ma i nikt go za nas nie zrobi.
Postulujecie stworzenie na szczeblu samorządowym obywatelskiego mechanizmu
finansowania kultury.
– O budżetach partycypacyjnych już wspominałem. Z roku na rok ten mechanizm
działa coraz lepiej. Samorządy mają pieniądze na kulturę i naprawdę
wspaniale by było, gdyby pozwoliły mieszkańcom współdecydować, jak zostaną
spożytkowane.
A jak zwiększyć „rzeczywisty dostęp do kultury dla każdego bez względu na
status społeczny i ekonomiczny czy miejsce zamieszkania, ze szczególnym
uwzględnieniem dzieci i młodzieży, seniorów i grup wykluczonych”?
– Uf, każde twoje pytanie jest jak początek rozmowy na cały dzień.
W przypadku literatury to dość łatwe i już się dzieje. Jest sieć bibliotek,
w których książki można wypożyczyć za darmo, czasami już w dniu premiery,
jest świetny program Dyskusyjnych Klubów Książki. W przypadku teatru należy
sprawić, aby dzieła finansowane z publicznych pieniędzy były dostępne dla
wszystkich. A nie dla tych, którzy mają na bilet, transport do miasta i
nocleg – bo z tym się wiąże wyprawa do teatru. Poza tym w ich repertuarze na
stałe powinny być sztuki dla dzieci i młodzieży, często uznawane za kulturę
gorszej kategorii. I takie teatry powinny mieć obowiązek pokazywania tych
sztuk poza siedzibą, w powiatowych domach kultury czy szkołach, tak by
zobaczyły je dzieci, które na co dzień nie mają dostępu do sztuki.
Kultura Niepodległa: Nie jesteśmy narodem chronicznych idiotów [WYWIAD]
Wiadomo, że niektóre spektakle z powodów scenograficznych nie mogą
podróżować. Ale powstają i takie przedstawienia, które można spakować do
jednej walizki. Tylko trzeba chcieć. A przecież kinu jest podróżować jeszcze
łatwiej, wystarczy włożyć płytę DVD do torby.
Ale uwaga – rozumiem ten rzeczywisty dostęp również tak, że artysta
sięgający po publiczne pieniądze nie musi godzić się na głoszenie swoimi
dziełami polityki historycznej czy ideologii rządzących, ale musi wyrazić
zgodę na demokratyczną dystrybucję tego dzieła. Na wpuszczenie go w szeroki
obieg, na klauzulę dozwolonego użytku, na oddanie efektu swojej pracy tym,
którzy są jego mecenasami, czyli podatnikom. Fryzjerka spod Rzeszowa powinna
mieć możliwość takiego samego dostępu do kultury jak ja, nieźle zarabiający
pisarz z centrum Warszawy.
Ale to wszystko kosztuje, środki publiczne mogą nie wystarczyć.
– Bez przesady, mamy XXI wiek, dostęp do kultury może oznaczać na przykład
ministerialną stronę, na której znajdują się nagrania wideo aktualnych
spektakli teatralnych albo reportaże o wystawach plastycznych, żeby można je
było obejrzeć na przykład na lekcji.
Poza tym uzależnienie od państwowej kroplówki jest grzechem wielu środowisk,
więc warto szukać innych źródeł finansowania. Są zbiórki społeczne, można
przypominać o społecznej odpowiedzialności biznesu...
Szczególnie istotny zdaje się szósty postulat. Pytanie tylko, czy jest
jakakolwiek szansa na jego realizację. Bo chodzi o przywrócenie misyjności
mediów publicznych.
– Telewizja, podobnie jak radio, jest genialnym sposobem na walkę z
wykluczeniem kulturalnym. Żyjemy w czasach, w których wszystko można
zarejestrować, wszystko można pokazać. Wiadomo, wiele osób z różnych
względów nie jest w stanie dotrzeć do ośrodków życia kulturalnego.
Zarejestrujmy zatem spektakle i pokażmy je na ekranie. I nie mówię wcale o
tworzeniu osobnego Teatru Telewizji. Wyobrażam sobie, że każdy teatr
publiczny jest zobowiązany do nagrywania swoich przedstawień. To jest do
zrobienia przy minimum wysiłku. Gdy parę lat temu moja żona, reżyserka
teatralna, zrobiła spektakl dla dzieci, teatr przy okazji Dnia Dziecka
zadbał o transmisję w kilku domach dziecka w Warmińsko-Mazurskiem. Można?
Można. Jest internet, jest publiczna i ogólnodostępna TVP Kultura. Naprawdę
nie trzeba wymyślać koła ani wydawać miliardów.
I tu wkracza prezes telewizji, który przypomina, że liczą się słupki i
oglądalność.
– Po to mamy telewizję publiczną, by nie przejmować się jej oglądalnością.
Czy ja coś źle rozumiem? Bo jeśli tak, to sprywatyzujmy ją i zapomnijmy o
sprawie.
Przecież tu chodzi o przyszłość narodu. Fajnych, wolnych, myślących,
stawiających ważne pytania ludzi.
Może nie wszyscy o tym marzą?
– Ja marzę. I o to walczę.
A jak będzie z autonomią i niezależnością instytucji kultury oraz
„przejrzystym sposobem powoływania ich władz, zasad finansowania i oceny
programów”?
– Chcemy absolutnej jawności przy obsadzaniu stanowisk w instytucjach
kultury, na wszystkich etapach. Ludzie muszą wreszcie zrozumieć, że jeśli
wyciągają rękę po publiczne pieniądze, automatycznie wszystko, co robią,
staje się publiczne. Dość tych sekretów towarzyszących konkursom na
dyrektorów. Dość mówienia, że nie wolno udostępniać programów kandydatów, bo
chodzi o prawa autorskie. Jak ktoś chce klauzul tajności, niech idzie do
biznesu.


3 ZDJĘCIA
Zygmunt Miłoszewski Albert Zawada / Agencja Gazeta
Skoro pokazujemy obrady Sejmu, to dlaczego mielibyśmy nie pokazywać obrad
komisji, która wybiera dyrektora Narodowego Starego Teatru? To akurat
chętnie bym obejrzał.
Myślisz, że gdyby pokazywano takie obrady, Cezary Morawski i Marek Mikos nie
objęliby scen we Wrocławiu i w Krakowie?
– Myślę, że uniknęlibyśmy niepotrzebnych domysłów. Oczywiście wiem, że takie
obrady w całym kraju, włączając w to ciebie i mnie, obejrzałoby dwa tysiące
osób. I co z tego? Powinniśmy mieć do tego prawo.
Chciałbym móc obejrzeć na kanale YouTube Ministerstwa Kultury, jak wyglądały
rozmowy z Markiem Mikosem, Janem Klatą i Pawłem Miśkiewiczem, gdy przyszli
starać się o posadę dyrektora Narodowego Teatru Starego, jednej z
najważniejszych scen w Polsce. Nie chciałbyś?
Bardzo bym chciał. Podobnie jak przysłuchiwać się późniejszej dyskusji
członków komisji.
– Sam fakt jawności prowadzi do wyeliminowania wielu patologii. I żeby było
jasne, tak samo powinniśmy mieć możliwość wglądu w obrady komisji
wyłaniającej szefa na przykład Książnicy Kopernikańskiej w Toruniu.
Wasz ostatni postulat brzmi naprawdę przejmująco. Domagacie się
„wprowadzenia zakazu stosowania cenzury w jakiejkolwiek formie:
instytucjonalnej, prewencyjnej, ekonomicznej, prawnej, represyjnej,
wewnętrznej, politycznej, wyznaniowej lub ideologicznej”.
– Już słyszę to oburzenie, że przecież nikt nam niczego w Polsce nie
zabrania. Nie ma urzędu przy Mysiej, a z moich książek przed ich
wydrukowaniem nikt nie wycina słów. Ale to nie znaczy, że nie istnieją
sposoby, by zakazać pokazania spektaklu czy otwarcia wywołującej emocje
wystawy. By próbować zablokować festiwal. By zniszczyć teatr. By nie
wyemitować czegoś w TVP, przywracając peerelowską kategorię „półkowników”.
By piętnować twórców.
Zresztą opowiem ci historię.
Właśnie miałem lecieć za granicę promować polską literaturę w ramach Dnia
Języków Unii Europejskiej. Zaplanowane od roku. Kilka dni temu dzwoni do
mnie ktoś z MSZ i zwraca się językiem żywcem wyjętym z lat 80. „My naprawdę
pana lubimy, gdyby to ode mnie zależało, panie Zygmuncie... Ale sam pan
rozumie, jaka jest sytuacja... To nie są tylko nasze decyzje… No, pan
rozumie, musimy odwołać...”.
Poprosiłem o uzasadnienie na piśmie i odpowiedź, czy przynajmniej ktoś inny
pojedzie promować polską literaturę. Na razie bez odzewu.
Znalazłeś się nagle po drugiej stronie? O co chodzi?
– Nie jestem po żadnej stronie. Ale Ministerstwo Spraw Zagranicznych
zobaczyło moje nazwisko na liście gości – stworzonej przez zawodowców
zajmujących się promocją polskiej kultury – i powiedziało „nie”. Widocznie
wyświetlam im się na czerwono.
I teraz pytanie: to jest cenzura czy nie? Paweł Lisicki i Piotr Zaremba
powiedzą, że nie, że państwo jako mecenas może sobie wybierać, kogo wspiera
i kogo promuje. OK, ale zgodnie z tą logiką nawet cenzura na Mysiej miała
sens. Przecież wydawnictwa prasowe i książkowe należały do państwa, więc
mecenas decydował zgodnie ze swoim prawem. To o co ta cała afera, że
Tyrmandowi „Dziennik” pokreślili?
Czy delegacja Kultury Niepodległej uda się z manifestem i postulatami do
wicepremiera Glińskiego?
– Dla dobra kultury będziemy współpracować z każdą władzą. Zdajemy sobie
sprawę, że postulujemy rozwiązania, które wymagają regulacji prawnych, ktoś
musi je uchwalić. Nie traktujemy urzędników państwowych jako przedstawicieli
konkretnych opcji. Jesteśmy ludźmi kultury, a przy Krakowskim Przedmieściu
pracują urzędnicy, którzy tą kulturą się opiekują. I jeśli tylko zechcą
przyjrzeć się postulatom, z wielką chęcią porozmawiamy o korzystnych dla
wszystkich rozwiązaniach.
Nie zapiszemy się do partii rządzącej tylko po to, by minister zgodził się z
nami w kilku sprawach. Ale też, uwaga, nie pójdziemy tam jako reprezentacja
jakiejkolwiek partii opozycyjnej.
W takim razie zadam pytanie, żeby ocieplić twój wizerunek. Co cię ostatnio
urzekło w kulturze?
– (śmiech) Skończyłem właśnie czytać „Międzymorze” Ziemowita Szczerka.
Uwielbiam jego pisanie, myślę, że dzielimy tę samą polską obsesję – emocję
rozpiętą między miłością do „naszej wspaniałej ojczyzny” i wściekłością na
„ten kraj”. Szczerek umie to znakomicie ubrać w słowa.
A przed tygodniem byłem na Pożarze w Burdelu, który pokazywał w Warszawie
spektakl z gali tegorocznego Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu.
Wyszedłem pod wrażeniem ogromnym.
Trudno nie być pod wrażeniem, słuchając Magdy Umer śpiewającej w roku 2017,
że „Jeszcze w zielone gramy”...
– Albo Marty Zięby, aktorki zwolnionej z Teatru Polskiego we Wrocławiu,
która śpiewa „A my nie chcemy uciekać stąd”. No, k..., nie chcemy.
__________
*ZYGMUNT MIŁOSZEWSKI – ur. w 1976 r., pisarz, publicysta, scenarzysta.
Laureat Paszportu „Polityki” (2014) i dwukrotnie Nagrody Wielkiego Kalibru
(2008, 2012). Jeden z najpopularniejszych autorów prozy kryminalnej, twórca
trylogii o prokuratorze Teodorze Szackim. Wszystkie jego książki
przetłumaczono w sumie na kilkanaście języków. W roku 2010 Jacek Bromski
przeniósł na ekran „Uwikłanie”, pięć lat później miała premierę filmowa
wersja „Ziarna prawdy” w reżyserii Borysa Lankosza
Piotr Siciarski
2017-09-09 06:45:54 UTC
Permalink
Post by kasiakz
ci, którzy do tej pory uciekali z krzykiem, myśląc o podpisaniu
czegokolwiek.
O!
To o mnie!!!

Pozdrawiam
piotrs

---
Ta wiadomość została sprawdzona na obecność wirusów przez oprogramowanie antywirusowe Avast.
https://www.avast.com/antivirus

Loading...